Barman Krasus rozejrzał się po lokalu. Speluna wyraźnie opowiadała się za konserwatyzmem, stawiając na tradycję - oryginalność spychając, najlepiej bardzo długim kijem, na bok. Karczma przypominała wiele innych mrocznych melin, gdzie uczciwie rabujące chachary mogły wydać ciężko zarobione przez kogoś pieniądze. Wyposażenie baru do wyszukanych nie należało. Większość przestrzeni zajmowały porozrzucane tu i ówdzie cóż, z braku lepszych słów, powiedzmy że krzesła i stoły. Trzeba przyznać, z daleka sprawiały wrażenie solidnych, drewnianych wyrobów mistrzów rzemiosła. Bliższe oględziny wskazywały jednak na coś zgoła innego. Po pierwsze określenie tych mebli, jako drewniane jest nie tyle błędne, co obraźliwe dla wszystkich drzew, krzaków a także dla tego dziwnego gościa, który gra we wszystkich przedstawieniach pień. Po drugie zapomnieć należy o słowie solidne. Pierwszy lepszy nieopierzony ekonomista stwierdziłby, iż takie wyposażenie jest nie intratne, że stanowi obelgę godzącą w klienta. Cóż po części miałby rację. Zarówno stoły jak i krzesła częstokrotnie służyły obrazie gościa, czasem kilku, a w szczytach dnia, całej klienteli. Była to obraza nad wyraz fizyczna i zmuszająca do udzielenia riposty. Także fizycznej. Mając to na uwadze dochodziło się do stwierdzenia, że inwestowanie w meble drewniane (do tego solidne!) jest stratą pieniędzy. Częstotliwość wybuchających w karczmie bójek sprawiała, że żaden mebel nie miał prawa do zbyt długiej egzystencji w jednym kawałku. Z kolei imitacji sprzętów nikomu nie było szkoda, co awanturnicy często podkreślali rozwalając krzesło na czyjejś głowie. Dziś wieczorem było jednak spokojnie. Wszystko za sprawą tych wrednych rzezimieszków. Nie żeby zbiry jako tako stanowiły problem. Takowi goście często odwiedzali lokaj pana Krasusa, który przyjmował ich z otwartymi ramionami, pewny, że zdoła uszczypnąć coś z ich łupów. Oczywiście zdarzało się, że rozbójnicy wywoływali zamieszki, okradali innych klientów, krzyczeli niczym stado pawianów i pożywiali się z manierami właściwie to bez manier. Jednakże kto tak nie robił? Być może nie równie intensywnie, każdemu jednak zdarzało się zachować w niekulturalny sposób. Aczkolwiek te rzezimieszki były miłe. Na pierwszy rzut oka zachowywali się jak na ludzi wyjętych spod prawa przystało: byli głośni, niewychowani i często kłócili się między sobą. Jednak wbrew oczekiwaniom wszystkich nikogo nie zaczepili, nikogo nie obrabowali a ich stół niepokojąco długo pozostawał w całości. Ludzie nie byli przyzwyczajeni do takiego zjawiska, dlatego woleli nie przebywać w obecności przybyszów. Nic dziwnego. Źli kryminaliści bywali nieprzyjemni, jednak obcując z nimi, człowiek wiedział na czym stoi. A raczej, że już długo nie postoi. Przynajmniej nie w tych samych spodniach. Jednak względnie dobre zbiry Są dużo gorsze. Nigdy nie wiadomo, z czym tacy wyskoczą. Stanowią niezgłębioną przez nikogo zagadkę. A ludzie boją się tego, czego nie mogą zrozumieć.
***
W kącie pubu Pod uchem zapchlonego psa siedziała przy stole sześcioosobowa grupka rzezimieszków. Była to zbieranina tak różnorodnych osobowości, iż ich spotkanie mogło być wynikiem jedynie czasoprzestrzennego supła w uniwersum. Być może wszechświat przysiądzie nad tym problemem i w spokoju krok po kroku postanowi go rozwiązać. Być może weźmie wielkie, metaforyczne nożyce i potraktuje węzeł gordyjską metodą. Być może założy maskę hokeisty, odpali metaforyczną piłę łańcuchową i z maniakalnym śmiechem usunie supeł z kart historii. W każdym bądź razie powinno być ciekawie
Pierwszy osobnik z nietypowej gromady dysponował aparycją, która nie tylko rzucała się w oczy, lecz również zakładała żelazny chwyt i stanowczo wlekła w stronę gęstych zarośli. Ów człowiek mimowolnie przyciągał ku sobie uwagę. Wina zapewne leżała w masie. Muscle, gdyż tak się nazywał, wchłaniał cudze spojrzenia, niczym czarna dziura światło. Łysy mężczyzna z trudem mieścił się na dwóch krzesłach, górując nad wszystkimi niczym monumentalny szczyt górski. Imponujące mięśnie, z których składał się w całości, opinała ciasna kamizelka oraz workowate spodnie, uszyte zapewne z cyrkowego namiotu. Niektórym zdawało się, iż głowa mięśniaka przy jego bajcepsach wydaje się być śmiesznie mała. Mylili się. Nie wydawała się. Istotnie Muscle posiadał niespotykanie malutką czaszkę. Ukazywało to tylko, jak mądra jest matka natura, która zadbała w ten sposób, by mózg Musclea nie nabijał sobie siniaków. Z maleńkiej główki, na świat patrzyły dwoje maleńkich oczu, którym towarzyszył wieczny uśmiech lekkiego niezrozumienia. Wygląd olbrzyma dopełniał dorównujący mu rozmiarami dwuręczny miecz, wiszący na jego monstrualnych plecach. Wracając do masy, jej skutkiem było nie tylko przyciąganie uwagi. Oszołomione niecodziennym klientem krzesła przypomniały sobie o swej kruchości i postanowiły rozpaść się na kawałki. Muscle upadł z donośnym trzaskiem na podłogę. Nikt się nie zaśmiał. Mężczyzna wciąż górował nad wszystkimi.
Obok olbrzyma siedział Sokrates - osobnik równie ekscentryczny. Próbując opisać jego oblicze, do głowy przychodziło tylko jedno słowo: włochaty. Człek zarośnięty był czarnymi kudłami sięgającymi do pasa, zawiązanymi na końcu w uroczą kokardkę. Jego twarz dla wielu pozostawała tajemnicą, gdyż broda jaki i wąsy nie chciały ustąpić włosom i szczelnie pokryły Sokratesa. Niektórzy zarzucali, iż dojście do takiego stanu jest wynikiem permanentnego lenistwa. Mężczyzna nie zgadzał się z nimi. Doskonale wiedział, że nie jest leniwy. Jest rozsądnie gospodarujący w zasobach energetycznych. Sokrates nie dysponował tak imponującą sylwetką jak Muscle, wciąż jednak pozostawał sporym mężczyzną o słusznej budowie. Niestety w tym złym znaczeniu. Kudłacz obrośnięty był równie obficie tłuszczem co włosiem, wyraźnie odznaczając ten fakt w dolnych partiach swego ciała. Ku jego irytacji, spożywane pokarmy za nic w świecie nie chciały przekształcać się w mięśnie i jak na złość lądowały w udach. Na szczęście jest czekolada, w której mógł zatopić smutki spowodowane niesprawiedliwością wszechświata.
Przy Sokratesie zasiadała kobieta. Niewiasta odziana była jedynie w rękawiczki Ok, ok.! Odziana wyłącznie w przepaskę biodrową No dobra! Bądź przeklęte poczucie przyzwoitości Dziewoja nosiła szeroki, zielony płaszcz z kapturem skutecznie zasłaniającym oblicze. Szata stanowiła typowy strój akolitów Słusznej Religii wiary jedynej w swoim rodzaju. Co prawda, jak większość wyznań, głosiła wyższość dobra nad złem oraz ślubowała walkę z niegodziwością. Założyciel religii uznał jednak, iż nie da się zwyciężyć wroga póki się go nie pozna. Wysłał zatem swych uczniów, by szerzyli w świecie chaos oraz anarchię, a także próbowali wszelkich niecnych uczynków i zachcianek. W celach badawczych oczywiście. Proces ten trwa nieprzerwanie od 200 lat, wciąż wprawiając w osłupienie wyznawców, jak wiele twarzy posiada zło. Kapłani zatem ciągle oddawali się rozpuście, ku swemu wielkiemu niezadowoleniu. Ale czego się nie robi dla większego dobra.
Naprzeciwko Musclea znajdował się człowiek, zdający się być jego całkowitym przeciwieństwem. Był to karzeł, dyndający nóżkami nad podłogą, z nienaturalnie wielką głową przypominająca ziemniaka. Krótkie, rude włosy dodawały mu tylko warzywnego uroku. Podobnie jak umięśniony kolega, kurdupel uśmiechał się pod nosem, był to jednak grymas pozbawiony wesołości, emanujący za to całą złośliwością, na jaką stać malutkiego człowieka. Ta z kolei była proporcjonalna do liczby centymetrów dzielących go z innymi. A jako że przebywał w towarzystwie Musclea, karzeł wznosił się na wyżyny swych umiejętności.
Na prawo od człowieczka rozsiadł się młody mężczyzna, nonszalancko trzymający nogi na stole, rozglądający się po knajpie z pewnością siebie kruszącą mury. Lśniące, białe zęby, gęste, kruczoczarne włosy, smagła cera i postura greckiego boga to wszystko sprawiało, iż mógłby być uznany za idealnego kandydata na męża, kochanka lub faceta, którego zdjęcie można powiesić nad łóżkiem i obsesyjnie wielbić z daleka. Mógłby. Gdyby nie był błaznem. Fakt ów nie odbijał się pozytywnie w oczach kobiet, strącając młodzieńca z tronu przystojniaków. Nie w
***
W kącie pubu Pod uchem zapchlonego psa siedziała przy stole sześcioosobowa grupka rzezimieszków. Była to zbieranina tak różnorodnych osobowości, iż ich spotkanie mogło być wynikiem jedynie czasoprzestrzennego supła w uniwersum. Być może wszechświat przysiądzie nad tym problemem i w spokoju krok po kroku postanowi go rozwiązać. Być może weźmie wielkie, metaforyczne nożyce i potraktuje węzeł gordyjską metodą. Być może założy maskę hokeisty, odpali metaforyczną piłę łańcuchową i z maniakalnym śmiechem usunie supeł z kart historii. W każdym bądź razie powinno być ciekawie
Pierwszy osobnik z nietypowej gromady dysponował aparycją, która nie tylko rzucała się w oczy, lecz również zakładała żelazny chwyt i stanowczo wlekła w stronę gęstych zarośli. Ów człowiek mimowolnie przyciągał ku sobie uwagę. Wina zapewne leżała w masie. Muscle, gdyż tak się nazywał, wchłaniał cudze spojrzenia, niczym czarna dziura światło. Łysy mężczyzna z trudem mieścił się na dwóch krzesłach, górując nad wszystkimi niczym monumentalny szczyt górski. Imponujące mięśnie, z których składał się w całości, opinała ciasna kamizelka oraz workowate spodnie, uszyte zapewne z cyrkowego namiotu. Niektórym zdawało się, iż głowa mięśniaka przy jego bajcepsach wydaje się być śmiesznie mała. Mylili się. Nie wydawała się. Istotnie Muscle posiadał niespotykanie malutką czaszkę. Ukazywało to tylko, jak mądra jest matka natura, która zadbała w ten sposób, by mózg Musclea nie nabijał sobie siniaków. Z maleńkiej główki, na świat patrzyły dwoje maleńkich oczu, którym towarzyszył wieczny uśmiech lekkiego niezrozumienia. Wygląd olbrzyma dopełniał dorównujący mu rozmiarami dwuręczny miecz, wiszący na jego monstrualnych plecach. Wracając do masy, jej skutkiem było nie tylko przyciąganie uwagi. Oszołomione niecodziennym klientem krzesła przypomniały sobie o swej kruchości i postanowiły rozpaść się na kawałki. Muscle upadł z donośnym trzaskiem na podłogę. Nikt się nie zaśmiał. Mężczyzna wciąż górował nad wszystkimi.
Obok olbrzyma siedział Sokrates - osobnik równie ekscentryczny. Próbując opisać jego oblicze, do głowy przychodziło tylko jedno słowo: włochaty. Człek zarośnięty był czarnymi kudłami sięgającymi do pasa, zawiązanymi na końcu w uroczą kokardkę. Jego twarz dla wielu pozostawała tajemnicą, gdyż broda jaki i wąsy nie chciały ustąpić włosom i szczelnie pokryły Sokratesa. Niektórzy zarzucali, iż dojście do takiego stanu jest wynikiem permanentnego lenistwa. Mężczyzna nie zgadzał się z nimi. Doskonale wiedział, że nie jest leniwy. Jest rozsądnie gospodarujący w zasobach energetycznych. Sokrates nie dysponował tak imponującą sylwetką jak Muscle, wciąż jednak pozostawał sporym mężczyzną o słusznej budowie. Niestety w tym złym znaczeniu. Kudłacz obrośnięty był równie obficie tłuszczem co włosiem, wyraźnie odznaczając ten fakt w dolnych partiach swego ciała. Ku jego irytacji, spożywane pokarmy za nic w świecie nie chciały przekształcać się w mięśnie i jak na złość lądowały w udach. Na szczęście jest czekolada, w której mógł zatopić smutki spowodowane niesprawiedliwością wszechświata.
Przy Sokratesie zasiadała kobieta. Niewiasta odziana była jedynie w rękawiczki Ok, ok.! Odziana wyłącznie w przepaskę biodrową No dobra! Bądź przeklęte poczucie przyzwoitości Dziewoja nosiła szeroki, zielony płaszcz z kapturem skutecznie zasłaniającym oblicze. Szata stanowiła typowy strój akolitów Słusznej Religii wiary jedynej w swoim rodzaju. Co prawda, jak większość wyznań, głosiła wyższość dobra nad złem oraz ślubowała walkę z niegodziwością. Założyciel religii uznał jednak, iż nie da się zwyciężyć wroga póki się go nie pozna. Wysłał zatem swych uczniów, by szerzyli w świecie chaos oraz anarchię, a także próbowali wszelkich niecnych uczynków i zachcianek. W celach badawczych oczywiście. Proces ten trwa nieprzerwanie od 200 lat, wciąż wprawiając w osłupienie wyznawców, jak wiele twarzy posiada zło. Kapłani zatem ciągle oddawali się rozpuście, ku swemu wielkiemu niezadowoleniu. Ale czego się nie robi dla większego dobra.
Naprzeciwko Musclea znajdował się człowiek, zdający się być jego całkowitym przeciwieństwem. Był to karzeł, dyndający nóżkami nad podłogą, z nienaturalnie wielką głową przypominająca ziemniaka. Krótkie, rude włosy dodawały mu tylko warzywnego uroku. Podobnie jak umięśniony kolega, kurdupel uśmiechał się pod nosem, był to jednak grymas pozbawiony wesołości, emanujący za to całą złośliwością, na jaką stać malutkiego człowieka. Ta z kolei była proporcjonalna do liczby centymetrów dzielących go z innymi. A jako że przebywał w towarzystwie Musclea, karzeł wznosił się na wyżyny swych umiejętności.
Na prawo od człowieczka rozsiadł się młody mężczyzna, nonszalancko trzymający nogi na stole, rozglądający się po knajpie z pewnością siebie kruszącą mury. Lśniące, białe zęby, gęste, kruczoczarne włosy, smagła cera i postura greckiego boga to wszystko sprawiało, iż mógłby być uznany za idealnego kandydata na męża, kochanka lub faceta, którego zdjęcie można powiesić nad łóżkiem i obsesyjnie wielbić z daleka. Mógłby. Gdyby nie był błaznem. Fakt ów nie odbijał się pozytywnie w oczach kobiet, strącając młodzieńca z tronu przystojniaków. Nie w