Różne przykre rzeczy jakie mnie ostatnio spotykają skłaniają mnie do refleksji, wspomnień i innych przemyśleń. W ramach tego naszło mnie również na wspomnienia o pewnej "pomocnej dłoni" Oczywiście imię bohaterki i kilka detali z opowieści zostało zmienionych, ale najbardziej istotne fakty przytaczam poniżej...
Pielęgniarkę Kunegundę znałem od 3 roku studiów. Wysoka, raczej brzydka, z taką jakąś kanciastą twarzą, o włosach siwo blond i z ochrypłym głosem wydobywającym się ze zdartego gardła. Jakoś tak się działo, że spotykałem ją na studiach, miałem staże w klinikach w których pracowała, przez pewien okres pracowałem z nią w zespole, a także spotykałem się z nią na zjazdach, sympozjach i wreszcie na imprezach. Żałuję jednak, że nigdy nie miałem okazji rozmawiać z nią bezpośrednio…
A teraz wpisz swój czas w komentarzach... ;)
UWAGA! Czasy osób mieszkających w Radomiu, lub najbliższej okolicy, nie liczą się... ;)
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą