Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Medyczne opowieści doktora Cornugona VI

36 677  
11   39  
Zobacz więcej!Życzymy wszystkim oby nigdy nie stali się bohaterami opowieści medycznych. Ale poczytać nie zaszkodzi, chociaż dzisiaj coś dla ludzi o mocnych nerwach... ;)

Dziś ciężki poniedziałek po ciężkiej niedzieli. Od rana upał, słoneczko ostre więc w ciągu godziny trzy zatrzymania krążenia, a ja jak zwykle sam. Dobrze że defibrylator działa...

Po drugiej reanimacji (wynik 2:0 dla mnie) jestem już z lekka padnięty, gdy wchodzi pielęgniarka wielokrotnie przełożona a za nią stadko młodych sikorek na stażu. I grzecznie pyta czy stażystki mogą sobie pooglądać co robię. Jak nieopatrznie kiwnąłem głową zostałem z miejsca poproszony o komentowanie tego co robię. To już mi się mniej podobało.

Jak na zamówienie szanownych sikorek parę minut później przytomność stracił kolejny pacjent, o czym powiadomił personel serią wspaniałych drgawek.

Gdyby nie wspaniały refleks jednej z moich pań pewnie wylądowałby na podłodze, a tak na szczęście się obyło bez dodatkowych ćwiczeń z neurotraumatologii. Biorę się do roboty, jak na ćwiczeniach ABC ( jest ekspertką od tego jak wiem), drogi oddechowe drożne, oddech właśnie zanika, brak krążenia. Wszystko oczywiście tłumaczę sikorkom opisowo starając się unikać dynamizatorów. Przykładamy elektrody, pielęgniarka wentyluje pacjenta, sikorki obskoczyły szczelnie łóżko. W zapisie EKG klasyczne migotanie komór, więc oczywiście trzeba pacjenta "strzelić" czyli zdefibrylować. Nastawiłem 200 dżuli co jest standardem, kładę łyżki na klatce piersiowej pacjenta wrzeszcząc "UWAGA Defibrylacja !" i nacisnąłem spust modląc się by zadziałał. Strzeliło aż miło!!

Wokół mnie rozpętało się malownicze pandemonium. Sikorki chcąc zobaczyć jak najdokładniej co robię zignorowały moje ostrzeżenie o defibrylacji (a może zapomniały, że to się robi prądem?) oparły się łóżko pacjenta. O METALOWE łóżko pacjenta.

W momencie wyzwolenia energii jak to zwykle bywa pacjenta uniosło. Ale to było nic. Od łóżka "odstrzeliło" niczym korki od szampana dwie sikorki, które z impetem wylądowały na łóżku obok. Kolejne dwie osunęły się w pięknych drgawkach na podłogę, a ostatnia trzymała się twardo poręczy łóżka (tylko po wyrazie twarzy i nagle zmienionej fryzurze dało się poznać, że też oberwała - twardzielka ). Przełożoną zatkało, my (czyli stały personel) spojrzeliśmy po sobie. Na to wszystko pacjent odzyskawszy przytomność (to się nazywa skuteczna reanimacja!) kaszlnął ze dwa razy, a następnie uniósł się z lekka i patrząc najpierw na swoją z lekka przysmażoną klatkę piersiową (na filmach tego nie pokazują, co?) a potem na leżące wokół ciała zapytał cicho:
- "Czy coś straciłem ?"
Zapewniłem go, że nic nie stracił.
Sikorki na pewno zapamiętają to szkolenie z reanimacji na dłuuuuuugo.
Idę odpocząć zanim znów się zacznie....

* * * * *

Kilka razy przeczytałem w komentarzach do moich opowieści, że prezentuję "grobowy" "humor z krypty". Wrzućmy więc opowiadanko tytułowe, by na stałe osiąść w nurcie. Tym razem nie jest to mój własny autentyk - a jedynie opowieść znajomego lekarza Pogotowia Ratunkowego spod Krakowa.

Przyszła wiosna, a z nią czas nocnych kocich koncertów, kwitnienia (w przypadku niektórych - przekwitania), ale nade wszystko nieszczęśliwych miłości.

Pewna Pani w ramach wiosennej burzy hormonów partnera stała się kobietą rzuconą i zarazem upadłą. Będąc osobą o rozchwianej psychice stwierdziła oczywiście, że brzydota otaczającego ją świata jest na tyle niegodna jej obecności że rozstanie się ze swoim życiem. Ponieważ była osobą z cukrzycą typu I (młodzieńcza postać cukrzycy wymagająca codziennej insulinoterapii) wymyśliła, że skoro codziennie podaje sobie ok. 30 jednostek insuliny by żyć, to jak sobie poda 300 to przestanie. Prawdopodobnie wzięła ją litość nad grabarzami, gdyż rankiem dnia owego wzięła strzykawkę wypełnioną tą ogromną dawką insuliny i udała się na cmentarz. Znalazła sobie świeżo wykopany grób, wskoczyła do niego, ułożyła jak się dało wygodnie (nawet sobie kocyk przyniosła) i podała sobie podskórnie insulinę jak to dotąd czyniła, by po kilkunastu minutach odpłynąć szukając tunelu ze światełkiem.

Jak mi przekazał lekarz pogotowia:
- kondukt żałobny zjawił się o 11:00
- jeden z grabarzy tak się wystraszył obecności "ciała" w grobie ("Ku*wa, pomyliliśmy grób Maniek!!"), że puścił trzymany przez siebie koniec trumny prawnego lokatora posesji, przez co trumna z hukiem spadła powodując obrażenia u kobiety (na szczęście od strony nóg)
- jedna z osób które doskoczyły do grobu by zobaczyć czy nieboszczykowi nic się nie stało poślizgnęła się i wpadła do środka. Na nią spadła druga Pani (małżonka lub córka nieboszczyka) zemdlona z powodu zobaczenia swojego drogiego zmarłego po tygodniu od jego śmierci.
- Samobójczyni przeżyła - wieloodłamowe złamania obu nóg, generalna hypotermia, odwodnienie i kilka innych mniejszego kalibru przypadłości.

* * * * *

Na wstępie proszę o wybaczenie - nie jestem chamem. Po prostu w pewnym momencie, gdy przychodzi się do przychodni i przyjmuje kilkudziesięciu pacjentów, człowiek traci wiele na uprzejmości. Tym bardziej jeśli pacjenci są, jakby tu rzec, dziwni…

Wg kartotek był to pacjent numer 31 (felerny numer - taka trzynastka wspak) w dniu dzisiejszym. Czterdziestolatek, z jeszcze nie tak dużym brzuszkiem, średnio niewysportowany, KOMPLETNIE BEZ DOLEGLIWOŚCI, no może poza tym, że miał w klapie znak organizacji partyjnej Romana G - Człowieka zwanego Koniem. Muszę przyznać że ten drobny znaczek jakoś tak negatywnie mnie nastawił do człowieka.

Człowiek ów tymczasem zaczął dłuższy monolog na temat krzewienia wartości chrześcijańskich w małżeństwie, czyli mówiąc wprost o seksie. Który to seks chciałby ze swoją żoną uskuteczniać, ale tak by było i chrześcijańsko i katolicko i bez kiełkujących przez dziewięć miesięcy owoców tej przyjemności. I oczywiście bez ograniczeń. Będąc człowiek podobno z natury uprzejmym zacząłem wyliczankę, którą on błyskawicznie kontrował. I tak odpada kalendarzykowa (niepewna), przerywana (ma już dwójkę po przerywanym), 69 ("doktorze, ja bym nie śmiał nawet tego zaproponować - przecież ja tym sikam!!!", prezerwatywy (ksiądz zabronił), pigułki (spojrzenie bazyliszka od którego coś tam mi nawet zaczęło kamienieć), temperaturowa (" a jak będzie przeziębiona ?" oraz brak seksu. Zaproponowałem mu wasektomię (przecięcie nasieniowodów) ale tylko się obruszył ("jak się kumple dowiedzą to powiedzą żem bez jaj". Nie wytrzymawszy więc stwierdziłem:

- Żona ma metr wzrostu od stóp do bioder?
- No chyba tak
- No to jeszcze możecie pojechać w Tatry na Rysy (2499 metrów n.p.m.) i spróbować na stojąco. Plemniki przy ciśnieniu jakie jest na wysokości 2500 metrów przestają się ruszać!!

Wyszedł obrażony. Ciekawe czy znów będzie na mnie skarga do dyrekcji...

Gwoli ścisłości - metoda nie dotyczy ludzi stale mieszkających na wysokościach (np.Tybet) - w końcu powstają "pokolenia" maluchów przyzwyczajone do szczytow(ania)


c.d.n.


Oglądany: 36677x | Komentarzy: 39 | Okejek: 11 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało