Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Pikantna fotka, kot z errorem i inne anonimowe opowieści

72 725  
255   25  
Dziś przeczytacie między innymi o pewnych oświadczynach, dziewczynie-feministce, tajemnicy skrywanej przez babcię i niebezpieczeństwie zestawu głośnomówiącego.


Mam kota z errorem! Mieszkamy na obrzeżach miasta w jednorodzinnym domu, więc nasz pupil traktuje chatę niczym hotel, do którego można w każdej chwili wpaść, wygrzać kości przy piecyku i znowu pójść się wałęsać.

Ostatnio jak zwykle wyszedł z domu łajdaczyć się z innymi, wyleniałymi dachowcami. Wrócił późnym wieczorem niosąc w pyszczku naprawdę wielkiego, tłustego, całkiem martwego (jak się wydawało) szczura. Serio, to największy – zaraz po kapibarze – gryzoń, z jakim kiedykolwiek miałem okazję się spotkać.

Podczas gdy ja poszedłem po łopatę, aby pozbyć się szczurzego trupka z naszych progów, zadowolony z siebie kot wypluł truchło w dużym pokoju i przez chwilę siedział nad swoją zdobyczą, tak jakby chciał powiedzieć „I co wy na to, żałosne, dwunożne, cieniasy? Patrzcie, kto tu rządzi! Kto chatę w świeże żarło zaopatruje!”. Ten tryumfalny moment został jednak bezpowrotnie zniszczony przez szczura, który nagle ożył i zaczął biegać po domu. Kot stracił całą swoją waleczność – podskoczył z żałosnym wrzaskiem i rzucił się do ucieczki. Konkretnie – zabarykadował się w naszej sypialni, gdzie znalazł schronienie zakopany pod kołdrą.

Nagle zdałem sobie sprawę, że mamy w domu tchórzliwą zakałę całego kociego rodu oraz, co znacznie bardziej niepokojące, wściekłego szczura o wymiarach dobrze odżywionego jamnika. Najlepszym rozwiązaniem byłoby podpalenie chaty i wyprowadzka w Bieszczady, ale w porę się opamiętałem. Następne trzy dni spędziliśmy z żoną (i ciągle przerażonym kotem) w hotelu, podczas gdy wynajęty przeze mnie specjalista usiłował złapać bestię.

Po szczurze nie było jednak śladu. Być może udało się mu uciec z domu, albo… gdzieś się bardzo dobrze ukrył. Do dziś będąc w domu czuję się niczym członek załogi Nostromo, który wie, że gdzieś tam w ciemności czai się wielki, rozjuszony wróg.
Na kota natomiast wciąż się dąsam...

* * * * *

Postanowiłem poprosić Anię - wybrankę mojego serca, o rękę. Chciałem być romantyczny w tym jedynym w swoim rodzaju dniu. Wybrałem najpiękniejszy pierścionek, jaki znalazłem u jubilera. Zapłaciłem za niego majątek, ale czego nie robi się z miłości?

Nie chciałem robić sztampowej sceny z klękaniem, więc pomyślałem, że całkiem zabawne będzie włożenie pierścionka do buta mojej dziewczyny. Akurat rano miała iść na jogging, więc zaplanowałem to sobie tak: Moja ukochana wstaje, wypija szklankę wody, przebiera się w dresy, zakłada buty i znajduje prezent. Wbiega z nim do sypialni, zalewając się łzami radości. Wtedy ja udając, że dopiero się obudziłem, leniwie wyciągam spod poduszki kartkę z napisem „Aniu, czy wyjdziesz za mnie?”. Następuje kumulacja szczęścia, ona się zgadza, żyjemy długo i szczęśliwie.

Prawie całą noc nie spałem z tych emocji. Rano moja ukochana wstała, wypiła szklankę wody, założyła buty i… usłyszałem trzask zamykanych drzwi. Co do…? Zerwałem się z wyra i pobiegłem do okna. Ania właśnie wybiegła z klatki i poleciała w stronę parku. Co mogło pójść nie tak? - zastanawiałem się.
Kiedy wróciła z joggingu i poszła wziąć prysznic, stanąłem sobie koło kabiny i zapytałem jak się biegało. „Dobrze….”. A buty były wygodne? - głupie pytanie, ale lepszego nie dałem rady wymyślić. „Yyyy… no, tak. Jakiś kamień mi wpadł po drodze i musiałam go wyrzucić”. Mało nie zemdlałem. Kamień… wart dwa i pół tysiąca złotych!

Wywlokłem Anię spod prysznica, szybko kazałem się ubierać i nie bacząc na jej protesty zatargałem ją do parku, każąc natychmiast pokazać miejsce, gdzie wytrzepała swój but. „No, tam. Koło krzaczków”. Nie musiała kończyć – rzuciłem się w zarośla jak jakaś wygłodniała bestia, która liczy, że pod liściem łopianu czai się schabowy z frytkami.

Po chwili, cały utytłany, z butem usmarowanym psią kupą, wylazłem z krzaków trzymając w dłoni pierścionek. Trudno – będzie sztampowa scena. Ukląkłem przed nią i zapytałem „Aniu, czy wyjdziesz za mnie?”. Zalała się łzami radości. Zgodziła się. Żyjemy już ze sobą długo i szczęśliwie.

Ach… bym zapomniał. Od tego dnia minęło już osiem lat, a ona ciągle z jakiegoś powodu wierzy, że cały ten cyrk był perfekcyjnie opracowanym przeze mnie planem. Często mnie pyta, jak ja to wszystko obmyśliłem, ale zawsze udaje mi się zmienić temat. Lepiej niech nie wnika.

* * * * *

Wiecie jakie to uczucie mieć dziewczynę-feministkę? Tak, wiem – nikt normalny nie szuka sobie miłości w tych kręgach, ale cóż – czasem uroda i pewne atrybuty zupełnie przysłaniają zdrowy rozsądek.

Spotykałem się z nią przez dobry rok. Nie powiem – to była bardzo inteligentna i oczytana dziewczyna. Niestety jej feministyczne, niekiedy całkiem absurdalne odjazdy potrafiły mnie czasem mocno zirytować.

Ostatnio na Facebooku rozpętała się głośna dyskusja na temat kobiet padających ofiarami molestowania seksualnego. W wielu aspektach akcja ta miała bardzo pozytywny charakter, ale odzywały się też głosy zupełnie debilne. Jeden z nich należał do wybranki mojego serca, która napisała mocny post, w którym krzyczała, że seks po pijanemu jest niczym innym jak gwałtem, bo przecież niewiasta nie jest wówczas w pełni umysłowych władz i może dać się nakłonić na coś, na co normalnie nigdy by się nie zgodziła.
W bezmyślnym odruchu szczerości napisałem komentarz - „Przecież już na pierwszej randce spiliśmy się jak dzikie prosięta i poszliśmy do łóżka”.

I tym sposobem kolejny facet zasilił szeregi singli. Może to trochę dziecinne, ale wiecie co? Nie żałuję!

* * * * *

Moja babcia zmarła, jak miałem 13 lat. Jakiś czas po pogrzebie poszedłem z tatą do jej mieszkania, aby zrobić tam porządek. Część rzeczy wyrzucić, część oddać, inne zabrać. Sprzątanie zajęło nam blisko tydzień.

Babcia była bardzo religijna, więc jej lokum zawalone było figurkami świętych, obrazkami z papieżem, butelkami z wodą święconą, modlitewnikami, a nawet płytami gramofonowymi z nagranymi w języku włoskim homiliami jakichś kapłanów.
Wysoko na pawlaczu, gdzieś pomiędzy linorytem z głową Chrystusa a termosem pamiętającym Bieruta, znalazłem starą, metalową puszkę. Była zakurzona, a wieko niemalże zrosło się korozją z jej dolną częścią. Musiałem użyć babcinego pilnika, aby dostać się do środka. Liczyłem, że znajdę w środku jakiś skarb. Niestety, na dnie pudełka leżała plastikowa kasetka, a w niej szpula z taśmą filmową 8 mm. I nic więcej. Nici ze skarbu, nici z rodzinnych sekretów. Oj, gdybym tylko wiedział…
Kasetki nie wyrzuciłem. Wziąłem ją ze sobą do domu, schowałem taśmę gdzieś w szafce i zapomniałem o niej na następne 20 lat.

Miesiąc temu wpadłem z wizytą do rodziców. Mama poprosiła, żebym przejrzał rzeczy, które znalazła w moim starym pokoju i zobaczył, czy coś mi się przyda. Była tam też i okrągła kasetka z babcinego mieszkania. Nie wiem czemu, ale od razu sięgnąłem po taśmę i schowałem ją w kieszeni moich bojówek.
Tym razem jednak nie skazałem filmu na kolejne leżakowanie na półce, ale chwyciłem za telefon i zadzwoniłem do kumpla-gadżeciarza. Miałem szczęście – mój ziomek posiadał legendarny radziecki projektor filmowy Ruś. Prawdziwy skarb, który liczył sobie z 60 lat, jeśli nie więcej. I to na chodzie! Pożyczyłem od niego ten zabytek. Wcześniej dostałem dokładne instrukcje jak się go obsługuje.

Zaparzyłem herbatę, zasłoniłem okno, zamocowałem szpulę na uchwytach i przystąpiłem do seansu, którego teraz bardzo żałuję.
Obejrzałem kilkunastominutowy amatorski film porno, w którym moja babcia, licząca sobie wtedy może ze trzydzieści lat, uprawia ostry seks z dwoma wąsatymi mężczyznami (jeśli uważacie, że pozycja „na sandwicha” to wymysł współczesnych produkcji fikanych, to jesteście, kur#a, w błędzie...). To było traumatyczne doświadczenie, a babcia zachowywała się jakby w sztuce pornograficznego rzemiosła siedziała dłużej niż niejedna obecna gwiazdka kina dla dorosłych.
Można powiedzieć, że przez ostatnie dekady byłem posiadaczem prawdopodobnie najstarszej sekstaśmy w historii PRL-u.

Mimo że wizerunek nestorki naszego rodu runął w mojej głowie bezpowrotnie, nie powiedziałem rodzicom o tym filmie. Podejrzewam, że przeżyliby to znacznie gorzej niż ja. Szczególnie tata, który zawsze powtarzał, że jego mama była tak religijna, że prawdopodobnie zaszła w ciążę w wyniku niepokalanego poczęcia. Oj, gdyby tylko wiedział...

* * * * *

Mam nowe auto z wbudowanym systemem głośnomówiącym. Fajna sprawa – telefon łączy się z tym ustrojstwem przez Bluetooth i można prowadząc gadać bez potrzeby korzystania z słuchawek. Ja już się do tego przyzwyczaiłem, ale moja żona ciągle zapomina o tym wspaniałym usprawnieniu technologicznym.

Ostatnio poprosiła mnie, abym zawiózł jej rodziców do sanatorium. Co jesień robią sobie taki urlop – wypoczywają w jakichś basenach razem z innymi pomarszczonymi emerytami.

No więc jedziemy sobie przez polską krainę w kierunku Ciechocinka, rozmawiamy wesoło, śmiejemy się, aż tu nagle telefon dzwoni. Patrzę – moja żona. „Pewnie chce zapytać jak się nam podróżuje...” - myślę sobie. Odbieram więc odruchowo na głośnomówiącym, a tu moje kochanie, nie czekając na powitalne „Halo?” przemawia:
- Weź, Marcin. Tak mnie wczoraj mocno w tyłek wygrzmociłeś, że dziś w pracy siedzieć nie mogłam… Co tam u was?
W odruchu paniki rozłączyłem rozmowę.

Dwie godziny jechaliśmy w milczeniu. Ani ja, ani teściowie nie pisnęli nawet słówka. To najdłuższe i najbardziej niezręczne 120 minut w moim życiu. Tematu nigdy potem nie poruszaliśmy, aczkolwiek relacje między nami są teraz dość dziwne. Tymczasem zdecydowałem się nie korzystać już z zestawu głośnomówiącego – tak na wszelki wypadek.

* * * * *

Gdy byłem w podstawówce, to pani od języka polskiego miała taki zwyczaj, że gdy zadzwonił dzwonek na przerwę, to dyżurny musiał wytrzeć tablicę i zanieść klucz do pokoju nauczycielskiego. Tamtego feralnego dnia padło na mnie. To były ostatnie zajęcia, już późnym popołudniem, tak chyba nawet po godzinie 16. Ostatnia lekcja – wiadomo, wszyscy się spieszą, żeby jak najszybciej iść do domu.

Dzwonek, zerwaliśmy się z ławek. Podbiegłem do tablicy, raz-dwa starłem ją, wziąłem klucze z biurka pani, zamknąłem drzwi i poleciałem odnieść klucze do pokoju. Wychodząc z klasy nie zauważyłem jednak pewnego drobiazgu – pani nauczycielki, która poszła podlać kwiatki i stała przy oknie częściowo zasłonięta firanką.
W pokoju nauczycielskim był już tylko sędziwy pan od fizyki, który po chwili również poszedł już do domu. Niedługo po tym jak wyszliśmy do domów, pani woźna zamknęła wrota szkoły.

Tymczasem pani od polskiego zmęczona tłuczeniem w drzwi i desperackim wołaniem o pomoc w końcu opadła z sił i zasnęła gdzieś w kącie. To były czasy, gdy nikt jeszcze nie miał telefonów komórkowych, więc biedna nauczycielka nie mogła nawet poinformować rodziny, że została przez jakiegoś gówniarza zamknięta w klasie i poprosić żeby mąż nie czekał na nią z kolacją…
Odwodniona i niewyspana belferka znaleziona została następnego dnia rano, kiedy ktoś wreszcie otworzył salę przed pierwszymi zajęciami. Wyszła z klasy pospiesznym krokiem trzymając pod ręką doniczkę z kwiatkiem, do której prawdopodobnie uwolniła zawartość swego pęcherza.

Nie spotkała mnie za te występek żadna kara, aczkolwiek nauczycielka już zawsze była wobec mnie dość oschła. Chyba myślała, że celowo zamknąłem ją w tej sali, żeby uniknąć pisania zaplanowanego na następny dzień dyktanda.

* * * * *

Mój chłopak – Marcin, często jeździ na delegacje ze swojej pracy, więc bywa tak, że nie ma go całymi tygodniami. Należę do osób o dość dużym apetycie seksualnym i dopóki mój ukochany jest ze mną, to staje na wysokości zadania. Gorzej, gdy go nie ma. Na szczęście dzięki udogodnieniom technologicznym możemy mieć namiastkę intymności. W skrócie – lubimy sobie wysyłać MMS-y z różnymi mniej lub bardziej rozebranymi fotkami. Zazwyczaj robimy to w najmniej oczekiwanym momencie. Na przykład – gdy on wie, że akurat zajęta jestem sprawdzaniem raportów w robocie, nieoczekiwanie dostaję wiadomość z fotką jego hmmm… dzwonka.

Tego dnia akurat miałam chwile wolnego w pracy. Poleciałam do łazienki, zrobiłam zdjęcie swoich cycków i ciach! - wysłałam MMS-a do Marcina. Cała zadowolona schowałam smartfona i wróciłam do swojego biura.
Piętnaście minut później zapukał do mnie szef. To starszy pan, tak koło siedemdziesiątki. Ma zawsze bardzo poważną minę i nawet gdy mówi coś zabawnego, to jego twarz jest jak z kamienia. Pryncypał wszedł więc do mojego pokoiku, spojrzał na mnie surowym wzrokiem i rzekł bardzo spokojnym, aczkolwiek lodowato zimnym głosem:

- Pani Magdo. W ubiegłym miesiącu dostała pani podwyżkę, daliśmy też pani dodatkowy tydzień urlopu. Zapłaciliśmy za pani nowy samochód służbowy oraz telefon. Zgodnie z umową zasponsorujemy też pani tygodniowy, rodzinny wyjazd na wakacje. Niestety, mimo wyraźnych sugestii, nie jesteśmy w stanie zafundować pani operacji powiększenia biustu.

Skończywszy swój monolog wyszedł z mojego biura, pozostawiając mnie w stanie głębokiego zmieszania. Spojrzałam na wysłane wiadomości w moim telefonie i dopiero wtedy do mnie dotarło. Zamiast do Marcina, wysłałam MMS-a do mojego szefa.

Do tematu nigdy więcej nie wróciliśmy. Szef oszczędził mi obciachu i nigdy nawet nie wspomniał o tym incydencie. Do dziś, gdy o tej sytuacji pomyślę, to zalewam się różem pompejańskim. I szczerze powiedziawszy nie wiem, czy bardziej boli mnie moja fatalna pomyłka, czy fakt, że jeszcze nikt wcześniej nie dał mi do zrozumienia, że mam małe cycki...

<<< W poprzednim odcinku m.in. pojedynek słowny z upierdliwą strażą miejską i trochę świntuszenia

23

Oglądany: 72725x | Komentarzy: 25 | Okejek: 255 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało